Szukaj na tym blogu

wtorek, 21 grudnia 2010

uśmiech się*

Pisałam już, że dla mnie wielkość i rodzaj poczucia humoru to jedna z podstawowych rzeczy pozwalających ocenić jakość kontaktu, inteligencję człowieka, itd. To czy ma dystans**. Powtórzę po raz kolejny: nie ufam ponurakom, to z nich rodzą się fundamentaliści, których się też boję.

Nadia  w wieku „przejściowym” między dzieckiem a młodą kobietą, tak gdzieś po dziesiątym, a przed trzynastym rokiem życia, bywała czasem nadspodziewanie poważna i chyba lekko zawstydzona moimi wygłupami, głupimi minami, czy głupimi krokami i pytała (co prawda z uśmiechem)  - czy ty zawsze musisz się tak wygłupiać? A ja odpowiadałam – Pewnie, że muszę!
Ja czasem zresztą w ogóle nie zauważam "niestosowności" jakichś zachowań czy może inaczej, tego, że inni widzą siebie tak powaznie, że starają się zachowywać "statecznie". Ja to mam raczej w nosie, a właściwie nawet w ogóle nie znam takiej kategorii. Kiedyś moja przyjaciółka Ewa, z którą chwilę wcześniej weszłam do domu i w przedpokoju rzuciłam z rozmachem szalik na półkę nad wieszakami (jak zwykle), zapytała: czy jak będziesz miała 60 lat, to też tak będziesz rzucać? Trudno mi opisać swoje bezmierne zdumienie. Nie myślałam, że to jakkolwiek może zależeć od wieku... Myślę, że zawsze tak już będę rzucać. Bo jakoś nie wiem, dlaczego nie. Ulubione, żartobliwe, pytanie Gary’ego brzmi: How old are you? (ale to działa w obie strony, bo sam ma bardzo specyficzne poczucie humoru).
Ale. O Nadii miało być i będzie.


Jedną z tych rzeczy, których tak bardzo po Jej odejściu mi brak, jest wspólnota śmiechu, to, że nie trzeba nam było sobie tłumaczyć, co w tym śmiesznego, że… Że to było między nami oczywiste. Trochę rodzinne, trochę specyficznie nasze.
I czasem z tego wynikały rzeczy śmieszne wprost, jak nasza wspólna, trochę głupawa „twórczość” – czyli „Kiśnie”, a czasem ten humor był niejako „podskórny”. Każda grupa bliskich sobie ludzi wytwarza swój własny kod humoru. I w korespondencji Nadii z rówieśnikami on jest oczywiście nieco inny niż ten nasz „domowy”. I ciekawa jestem tych różnic. Oraz tego, jak czytają humor Nadii ci, którzy nigdy Jej nie spotkali.

Bywał też dla Nadii humor sposobem na zdystansowanie się od głupich komentarzy w szkole, sposobem na zyskanie popularności „opowiadacza anegdot” , także rodzajem obrony przed poczuciem alienacji. Były śmieszne rysunki.  
Bo ten Jej humor miał wiele odcieni i ewoluował. Dorosła już przecież także do Gombrowicza , którego ja kocham i cenię niezwykle, za ten jakże „niepolski” dystans do nas samych i naszej poważnej gęby. Zdążyłyśmy podzielić tę estymę. Inne odkrycia muszę już przeżywać bez Niej.


Fragment dziennika Nadii z 2006 roku:
„Sexto: i koniec, jeszcze tylko jedno. Widziałam fragment takiej PRL-owskiej komedii *** „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz” czy jakoś tak. Pięęękne! Piękne teksty tam były:
„Jak pan masz taką chęć, to to 125 pan se wkręć – w dupę!”
Albo taki dialog :- „....i zdanżam.” „-Zdążam”, „No, pan też zdanża.”
Albo historia o babie, która rano brała 12 kanapek i wyjeżdżała. Pod lasem spotyka się z jakimś gościem, rozbiera się w krzakach do goła... potem wskakuje w dres i dawaj 4 godziny ganiać wokół lasu, a facet za nią. Potem wrąbała ten tuzin kanapek, no i znowu 5 godzin lata. Się okazało, że nie chciała się przyznać, że ją wzięli do sztafety i w sekrecie tak. A facet? Kopnął w kalendarz, no bo ktoby wytrzymał 9 godzin po lesie dymać o suchym pysku... :-)
To tyle na dziś, ludkowie. Nie chce mi się więcej pisać, a tu późno się robi. Pierdut!”

* ”Uśmiech się” grupy Pogodno lubiłyśmy bardzo i pamiętam także, jak świetnie Nadia się bawiła na ich koncercie na drugim OFF’ie (fotka właśnie z tego festiwalu).


**Nawiasem mówiąc, jedną z moich ulubionych grup na Facebooku są "Tkliwi nihiliści opanowujący pozycję dystansu" (super fotki do oglądania, ale już ten tytuł mnie rozwala :-). Jestem pewna, że i Nadia pokochałaby tę nazwę i to co tam się pojawia.

poniedziałek, 22 listopada 2010

ręka / wydobywająca słowa z pustki


Najchętniej w tym miejscu przytoczyłabym nasze wszystkie rozmowy z prób spektaklu, na temat Nieistnień. Niepotrzebne było wyjaśnienie, dlaczego taki tekst. To ten typ twórczości, który broni się sam, broni się powtarzającym stwierdzeniem „to o mnie, to o nas”. To ja jestem człowiekiem z „Nieistnień”. Albo „przypomniał mi się cytat z Nieistnień”. Tak, ten o tobie.

Ja również nie znałam Nadii wcześniej. To znaczy, nie poznałam jej w wymiarze innym, niż Jej twórczość. A właściwie, Twórczość. Byłyśmy laureatkami tego samego literackiego konkursu – mowa o „Lipie” w Bielsku- Białej – dwa lata z rzędu. Z powodów osobistych nie jeździłam na rozdanie nagród, lipowy tomik zastawał mnie zawsze w domu.
Tak było i tym razem – z różnicą czarnej ramki, otaczającej nazwisko Gontard.
Czytałam wiersz Nadii, kilka, kilkanaście razy, z niedowierzaniem, nieakceptacją tej czerni. Wydawało się przecież niemożliwością, żeby tak utalentowany człowiek odszedł – odszedł teraz – za wcześnie – niemożliwe - 
Miała wtedy szesnaście lat – ja, pochylona nad lipowymi przemyśleniami, też.
Napisałam do jurora konkursu, pana Jana Pichety, z prośbą o podanie mi informacji na temat Nadii. Dostałam adres bloga dla-esty. Potem, zainspirowana tekstami Nadii, napisałam scenariusz filmu dedykowanego Jej – o tytule takim samym, jak jej tomik wierszy. Dzięki pomocy pani Lucyny, jak i Datura Studio oraz Karola Godka, film udało się nakręcić.
Przygotowaliśmy także krótki spektakl, oparty na „Nieistnieniach”.

Przeglądam teraz Jej teksty, chcąc wybrać zakończenie. Dotknęliśmy ich w spektaklu, jak dotykamy na co dzień. W myśleniu o. Krótkiej samotności. Krótkich prywatnych nieistnieniach.

tak czy inaczej potrzebuję snu
tak pięknego
żeby ranił i rany leczył
bolał i koił
zbyt jestem rozsadzony w pył

To teraz powędrujemy w sen, drodzy państwo. Damy się Nadii prowadzić.

          Justyna

P.S. Wstęp Justyny publikuję z mojego konta, ale to jej oryginalna wypowiedź.

Nauczona przykrym doświadczeniem informuję, że komentarze są i będą moderowane, bo zależy nam na rozmowie toczonej w atmosferze szacunku wobec innych, a nie wylewaniu żalów przez frustratów/tki. To nie jest forum dla wszystkich. Nasz dialog ani może ani musi być interesujący dla wszystkich, nie przewiduję żadnych sensacyjnych doniesień, skandali ani intymnych zwierzeń. Więc ponawiam zaproszenie do dialogu, ale tylko wobec tych, którzy są otwarci i życzliwi wobec rozmówców oraz respektują zasady dialogu toczonego w atmosferze kultury.
Przykro mi, ze zaszła konieczność zamieszczenia tego dziwnego komunikatu, który został sprowokowany pewną wypowiedzią ociekającą jadem. Nie będę jednak udowadniać, że nie jestem wielbłądem. Koniec tematu.
LW

sobota, 20 listopada 2010

A czy ja poznałam Nadię?


Urodziłam ją, była częścią mnie, podwójnie: z mego ciała, ale i jako część mojej tożsamości. Poznawałam Ją przez 16 lat, oczywiście też Ją jakoś po swojemu kształtowałam, ale uważam, że dziecko już w chwili urodzin ma osobowość. To nie jest Tabula Rasa, którą można dowolnie zapisać. Nadia niewątpliwie miała bardzo silną osobowość i chociaż wielu odbierało Ją jako niełatwą, może dlatego, że inną, nie przystającą do schematów, dla mnie jednak była, i to niezależnie od takiej czysto matczynej miłości, po prostu szalenie interesującą osobą. Lubiłam z Nią być, rozmawiać, lubiłam Ją obserwować, fascynowała mnie i zaskakiwała swoją wyobraźnią już jako dziecko. Nigdy się nie nudziła, zawsze coś pisała, rysowała, dla Niej zabawką mógł być patyk, kępka trawy, kwiatki czy kamyki.
A potem, po Jej śmierci, zaczęłam Ją poznawać na nowo i chociaż byłyśmy blisko za Jej życia, nagle odkryłam rzeczy nieznane i jeszcze bardziej fascynujące, odkryłam, jakkolwiek pretensjonalnie by to brzmiało – Jej wielkość, osobność, oryginalność.
Zapewne większość czytelników „estymy” to czytelnicy poprzedniego bloga www.dla-esty.blogspot.com, więc wiecie już o Nadii dużo i sami mogliście wyrobić sobie zdanie na Jej temat.
Sądzę jednak, że w naszym rozmowach pojawią się nowe wątki i nowe odkrycia. Cieszę się na to, bo mam poczucie, że poznawanie Nadii jeszcze się nie skończyło.

Jako ilustrację przypominam fotografie z posta „kameleon”. 


czwartek, 18 listopada 2010

Jak poznałam Nadię

Tak naprawdę Nadii nie poznałam wcale. Nigdy nie zetknęłyśmy się, bo niby jak mogłoby to być możliwe? Przecież dzieliła nas, prócz pewnej odległości geograficznej, wcale nie mała różnica jednego pokolenia. Zdarza mi się zastanawiać, czy taki międzypokoleniowy dialog byłby w ogóle możliwy w realu. Myślę, że byłoby to naprawdę mało prawdopodobne. Bo jaka dorosła kobieta chciałaby wsłuchiwać się w przemyślenia szesnastolatki?

O swoistym fenomenie Nadii Gontard dowiedziałam się od mojej czternastoletniej córki i jej rówieśnic, szukających możliwości zdobycia tomiku wierszy Nadii. Właściwie dzięki "Nieistnieniom" poznałam i Nadię i Jej Mamę.

Przyznam się, że już pierwsza lektura wierszy Nadii sprawiła mi sporą przyjemność i była dużym zaskoczeniem. Tak naprawdę, za każdym razem kiedy wracam do Jej wierszy, widzę je trochę inaczej. Najpierw byłam pod wrażeniem ich metafizyki oraz dojrzałości ich autorki. Teraz bardziej wciąga mnie ich niesamowity, miejscami nawet pur-nonsensowny, przewrotny humor, który w "pierwszym czytaniu" był dla mnie zupełnie niedostrzegalny.

Tak niedostrzegalny, jak moment, kiedy zostałam Jej fanką.

Nie znalazłam dotąd odpowiedzi na pytanie na czym właściwie polega fenomen Nadii Gontard. Właściwie nie jest możliwe znalezienie jakichkolwiek danych biograficznych. "Nieistnienia" to przecież niewielki tomik. Nie zaspokoił też mojego głodu informacji blog "Dla Esty". Dlatego kiedy spotkałam Lucynę Wylon, zarzuciłam ją różnymi pytaniami: Jak to jest wychowywać takie dziecko? Kiedy rozpoczęła się aktywna twórczość Nadii? Kiedy ukaże się kolejna książka?
Pytań i odpowiedzi było za mało, żeby przybliżyć sobie obraz tego jaka Ona była.