Urodziłam ją, była częścią mnie, podwójnie: z mego ciała, ale i jako część mojej tożsamości. Poznawałam Ją przez 16 lat, oczywiście też Ją jakoś po swojemu kształtowałam, ale uważam, że dziecko już w chwili urodzin ma osobowość. To nie jest Tabula Rasa, którą można dowolnie zapisać. Nadia niewątpliwie miała bardzo silną osobowość i chociaż wielu odbierało Ją jako niełatwą, może dlatego, że inną, nie przystającą do schematów, dla mnie jednak była, i to niezależnie od takiej czysto matczynej miłości, po prostu szalenie interesującą osobą. Lubiłam z Nią być, rozmawiać, lubiłam Ją obserwować, fascynowała mnie i zaskakiwała swoją wyobraźnią już jako dziecko. Nigdy się nie nudziła, zawsze coś pisała, rysowała, dla Niej zabawką mógł być patyk, kępka trawy, kwiatki czy kamyki.
A potem, po Jej śmierci, zaczęłam Ją poznawać na nowo i chociaż byłyśmy blisko za Jej życia, nagle odkryłam rzeczy nieznane i jeszcze bardziej fascynujące, odkryłam, jakkolwiek pretensjonalnie by to brzmiało – Jej wielkość, osobność, oryginalność.
Zapewne większość czytelników „estymy” to czytelnicy poprzedniego bloga www.dla-esty.blogspot.com, więc wiecie już o Nadii dużo i sami mogliście wyrobić sobie zdanie na Jej temat.
Sądzę jednak, że w naszym rozmowach pojawią się nowe wątki i nowe odkrycia. Cieszę się na to, bo mam poczucie, że poznawanie Nadii jeszcze się nie skończyło.
Jako ilustrację przypominam fotografie z posta „kameleon”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz